wtorek, 17 grudnia 2013

NUIA eyeCharm – sterowanie za pomocą wzroku

Urządzenie odczytuje za pomocą niewidzialnego światła iR w jakim kierunku aktualnie patrzy się użytkownik i na bieżąco przekształca dane. Autorzy są zdania iż niemal magiczne byłoby wprowadzenie takiego rozwiązania w życie, podając za przykład przeglądanie porannych wiadomości nie odrywając dłoni od śniadania. Poza tym uprzyjemnić ma to granie czy przeglądanie witryn.


Projekt obejmuje dodatek do kinecta w formie nakładki bądź samodzielnego urządzenia. Aby móc korzystać z możliwości jakie daje NUIA, wystarczy postawić go poniżej linii ekranu.



Oprogramowanie projektowane jest w taki sposób aby można było dostosować je do dowolnych programów i cieszyć się ich obsługą. Urządzenie podłącza się do komputera za pomocą wtyku USB 2.0. Obecnie NUIA eyeCharm działa z systemem Windows 7 i 8, ale w planach jest rozszerzenie aby objąć takie oprogramowania jak Mac OS X / Android / Chrome OS / Linux itd.

Cena NUIA eyeCharm wynosi 60 dolarów dla osób posiadających kinecta oraz 99 dolarów za samo-wystarczającą wersję.

Zobaczcie filmik:


czwartek, 5 grudnia 2013

Nieregularne noszenie soczewek

Czy okres ważności soczewek wydłuża się, jeśli zakładamy je tylko sporadycznie? Oczywiście tak nie jest. Absolutnie nie można nosić soczewek dłużej niż przez okres zalecany przez lekarza. Warto też zaznaczyć, że okres ważności szkieł kontaktowych liczymy nie od dnia ich pierwszej aplikacji, a od momentu otwarcia ich opakowania. Nie ma znaczenia, czy w ciągu miesiąca założymy soczewki 30 razy, czy też może 10 – po 30 dniach i tak należy je wymienić.

Jeśli tego nie zrobimy, powinniśmy liczyć się z tym, że dość szybko odczujemy niezbyt przyjemne dolegliwości. Aby tego uniknąć, dobrze byłoby zawsze kupować następne soczewki nieco wcześniej, by móc od razu dokonać koniecznej wymiany.



Istnieją soczewki do noszenia w trybie przedłużonym nie muszą być zdejmowane na noc, nosimy je bez przerwy przez zalecany przez lekarza okres. Jest to zatem doskonałe rozwiązanie dla wszystkich osób, które nie chcą zaprzątać sobie głowy systematyczną pielęgnacją soczewek i ich pojemniczka. Możemy być pewni, że soczewki do przedłużonego noszenia są w pełni bezpieczne, produkowane są bowiem obecnie najczęściej z hydrożelu silikonowego, który przepuszcza 5 razy więcej tlenu niż tradycyjny hydrożel.
Właśnie dlatego soczewki takie można nosić bez przerwy nawet do 30 dni.

Soczewki tego typu są doskonałym rozwiązaniem dla wszystkich osób prowadzących intensywny tryb życia lub pracujących do późnych godzin. Ze względu na fakt, że nie trzeba ich codziennie na nowo zakładać, poleca się je także dzieciom.

Osoby zastanawiające się nad noszeniem soczewek kontaktowych mają dość często obawy co do tego, czy zaaplikowana soczewka będzie trzymać się na swoim miejscu. Dość często pojawiają się pytania o to, czy soczewka może przesunąć się na powierzchni oka albo czy może utknąć w jego tylnej części.

O ile szkła kontaktowe mogą się przesunąć po powierzchni oka albo wypaść (co zdarza się zresztą bardzo rzadko), to utkwienie soczewki w tylnej części oka jest niemożliwe. Przede wszystkim z tego względu, że powierzchnia oka pokryta jest cienką błoną łączącą się z wewnętrzną częścią naszych powiek. Jest zatem fizycznie niemożliwe, aby soczewka znalazła się za gałką oczną.

Czasami zdarza się, że w przypadku przesuszenia soczewki możemy mieć pewne trudności z jej zdjęciem, ale nawet wtedy soczewka znajduje się na swoim miejscu. Pojawia się jedynie uczucie, jakby się „przykleiła” do oka. W takim przypadku jednak wystarczy w zupełności użyć specjalnych kropli nawilżających, by uporać się szybko z problemem.



Źródło: http://goo.gl/oA3fM8 ; http://goo.gl/2OQZ56

wtorek, 3 grudnia 2013

Prof. Maciej Wojtkowski: pacjenci dziękowali nam za nasze odkrycie

Na łamach serwisu PAP Nauka w Polsce, prof. Witkowski wyjaśnia na czym polega metoda obrazowania siatkówki za pomocą tomografii optycznej OCT z detekcją fourierowską. Jego odkrycie znalazło zastosowanie w medycynie. Pomaga już w diagnostyce chorych w ponad stu placówkach medycznych w Polsce.




Wywiad z Profesorem Maciejem Wojtkowskim: 

PAP: Czuje się pan naukowcem czy już bardziej odkrywcą?

Maciej Wojtkowski: Obie działalności są ze sobą powiązane. Naukowiec ciągle poszukuje, zadaje pytania, na które potem szuka odpowiedzi. Ma wiedzę, ale często staje przed pytaniem: jak ją wykorzystać? Mnie samo posiadanie wiedzy nigdy nie dawało pełnej satysfakcji. Fakt - podnosi ego, ale to nie wystarcza, bo pojawiało się pytanie, co z tą wiedzą robić? Czasami żartujemy sobie z kolegami-naukowcami, że uczony z Panem Bogiem nad chmurami może sobie jedynie porozmawiać (śmiech).

PAP: No właśnie… Co z tą wiedzą robić? Pan już to wie?

M.W.: Pamiętajmy, że w nauce jest jeszcze miejsce na aspekt prometejski. Chodzi o to, żeby wykorzystać tę wiedzę w postaci praktycznej, żeby ten ogień wiedzy i nadziei ludziom zanieść.

PAP: To dość trudne zadanie. Wielu z nas uważa bowiem, że fizyka nie jest dyscypliną naukową, która może mieć wpływ na nasze codzienne życie...

M.W.: To złe skojarzenie. W wielu krajach nie ma takiego problemu postrzegania dyscypliny, którą się zajmuję. Fizyka to nauka, która uczy tworzyć modele i rozwiązywać dowolne problemy. Jeżeli ktoś się wyedukuje w fizyce, to po objęciu dowolnego stanowiska wymagającego od niego kreatywności, zdefiniowania problemu i jego rozwiązania – poradzi sobie. Prezesi dużych firm, banków - wielu fizyków tam znajdziemy.

PAP: I filozofów.

M.W.: A fizyka to nic innego jak filozofia naturalna, tylko operująca innym językiem: w filozofii używamy języka semantyki, a w fizyce – języka matematycznego. Chodzi o umiejętność klasyfikowania rzeczywistości i wyodrębniania tego, co istotne.

PAP: To, o czym pan mówi to też dowód na to, że nauka zmieniła się przez ostatnie lata.

M.W.: To prawda. Wiek XX to ogromna rewolucja nowych idei, zmian świadomości w istocie uprawiania nauki. Kiedyś to było hobby, na które stać było mecenasów, m.in. tych, którzy chcieli zrobić postęp w zbrojeniach (np. Galileusz), a potem w naukę inwestowały imperia, głównie USA i ZSRR. Lata 80., 90. i początek XXI wieku to czas, kiedy tę całą wiedzę przyszło skonsumować. Technologia dojrzała, żeby przyjąć rozwiązania, które naukowcy wypracowali. Ale, żeby do tego doszło, potrzebna jest współpraca między fizykami, inżynierami, a teraz przede wszystkim informatykami.

PAP: Praca zespołowa również w pana dziedzinie jest chyba niezbędna?

M.W.: Tak, bo dziś nie ma już uczonych, który skrobią się za uchem, siedzą, dumają i czasami coś wymyślą – ten model nauki już dawno uległ przewartościowaniu. Dziś fizyka to małe, świetnie zorganizowane, przedsiębiorstwa, a prace naukowe są regularnie wykorzystywane w praktyce. Na świecie, m.in. w Japonii i Niemczech normą jest to, że firmy to odpryski działalności naukowej. W Polsce sytuacja jest niestety ciągle inna. Są akademie, uniwersytety, a potem długo, długo nic.

PAP: Opracował pan metodę obrazowania siatkówki za pomocą tomografii optycznej OCT z detekcją fourierowską. Na czym ta metoda polega?

M.W.: Podam przykład: kiedy patrzymy na cebulę z zewnątrz, nie widzimy jej poszczególnych warstw, tej jej całej wewnętrznej, skomplikowanej struktury. Podobnie jest z okiem. Jego warstwy są bardzo cienkie i dotychczas nie było dobrego sposobu, by te poszczególne warstwy precyzyjnie rozróżnić. Gdy zaglądamy do oka przez źrenicę, widzimy tylko określone, najbliższe warstwy i nie możemy dokładnie sprawdzić, czy coś jest nie tak, czy nie rozwija się jakaś choroba. Rozwiązaniem jest wpuszczenie do oka promienia lasera, przy pomocy którego można rozróżnić te warstwy, a następnie przesuwać punktem po oku, żeby jego obraz odtworzyć później w komputerze.




PAP: Fundamenty metody, o której pan mówi były już znane i opisana w pismach medycznych. Na czym polega pana wkład w jej udoskonalenie?

M.W.: Jeszcze w czasie moich studiów w Wiedniu zajmowałem się alternatywnym sposobem rejestracji sygnału, który był pomijany przez środowisko. Podczas moich eksperymentów w Polsce doszedłem do wniosku, że oko jest dobrym obiektem do obrazowania właśnie tą metodą. Problemem było to, że jeśli sygnały odbite od jednej warstwy były bardzo silne, a od innej słabe, to trudno było je rozróżnić. Gdy wpuści się do wnętrza oka światło, to światło odbite od warstw gałki ocznej nie różni się zbytnio od siebie. Bawiąc się tym układem pomyślałem, że dla tej metody może to być zaletą. Postanowiłem przekonać do tego środowisko naukowe. I co się okazało? Że działa to nie trochę, ale sto razy lepiej!

PAP: Potwierdziły to eksperymenty…

M.W.: …ale nie od razu. Zaczęliśmy przeprowadzać różne testy, żeby udowodnić wyższość naszego rozwiązania nad innymi. Okazało się, że choć metoda pierwotna sprawdzała się tak sobie, to stała się wstępem do dalszego jej rozwijania. Zakończyło się wszystko sukcesem. Moi koledzy-naukowcy z innych grup badawczych byli nawet trochę źli na siebie, że na to nie wpadli, ale tak to jest z technologią. Wydaje się, że widzimy wszystkie te nowości, gadżety i myślimy, że wszystko jest już zrobione i wynalezione, a jest przecież cała masa rzeczy, które ktoś pominął.

PAP: Czy pana odkrycie znalazło zastosowanie w medycynie?

M.W.: Tak. W ponad stu placówkach medycznych w Polsce pomaga już w diagnostyce chorych. Głównie w okulistyce, ale również w kardiologii, bowiem tą metodą można zobrazować z dużą dokładnością pokaźny wycinek tkanki naczynia krwionośnego. Przydaje się to bardzo podczas zakładania stentów, czyli specjalnych sprężynek wzmacniających tętnice. Dzięki mojej metodzie możemy przyjrzeć się, czy złogi nie zatykają światła naczynia, a także sprawdzić, czy stent nie przebił jego ścianki.

PAP: Kardiologia to wiadomo - ratowanie życia, poważne, dobrze wyceniane procedury medyczne. A okulistyka? To chyba dziedzina przez wiele lat zaniedbywana.

M.W.: Rzeczywiście. Choć oko jest dla każdego z nas bardzo ważnym narządem, to rozwój technik wspomagających okulistykę był z jakiegoś powodu traktowany przez lata po macoszemu. W ostatnich latach to się zmienia. Pojawiają się nowe terapie, zarówno operacyjne, jak i farmakologiczne. Pojawiła się też potrzeba wyrafinowanej diagnostyki oka, potrzebnej do wdrożenia potem odpowiedniego leczenia. Są np. leki hamujące rozwój zdegenerowanych naczyń krwionośnych w oku. To przełom!

PAP: Jak reagowali pacjenci na pana wynalazek?

M.W.: Kontakt z chorymi dostarczył mi wielkiej satysfakcji. Jeszcze w czasach prób i testów przychodził do nas pacjent, a my za pomocą naszego urządzenia dokonywaliśmy analizy obrazu jego oczu. Lekarz od razu widział, co się złego dzieje z okiem. Pacjenci okazywali zainteresowanie tym, co robimy. Często nam dziękowali. Gdy dowiadywali się, że urządzenie jest wytworem naszych rąk, chwalili nas. To był wielki kop pozytywnej energii.

PAP: A wszystko zaczyna się w laboratorium…

M.W.: Prace laboratoryjne są bardzo męczące. To jak składanie modeli. Jeśli zostawisz coś „na jutro”, to następnego dnia będziesz miał wrażenie, że zrobiłeś kilka kroków w tył. Praca w laboratorium wymaga cierpliwości i wielkiej pasji.

PAP: Śledząc pana drogę naukową mam wrażenie, że pańskie dokonania są świetnym dowodem na to, że podróże kształcą.

M.W.: Niewiele bym osiągnął, gdyby nie moje doświadczenie międzynarodowe. Dużo dał mi wyjazd do Austrii. Wiedeń - to było jak zobaczyć nowy świat. Jestem lepszy w praktyce, niż w rozwiązaniach teoretycznych. Każdą wiedzę lepiej przyswajam w praktyce, a podczas stażu w Austrii miałem możliwość właśnie w ten sposób pracować. Przez rok pracowałem tam w laboratorium. Zrobiłem wielkie postępy. No i zacząłem się zastanawiać, co jest nie tak z naszym procesem dydaktycznym. A gdy wróciłem do Polski, pomyślałem, że warto spróbować zmienić strukturę organizacyjną, w której na co dzień pracuję jako młody naukowiec. Miałem wsparcie prof. dr hab. Andrzeja Kowalczyka, który miał podobne odczucia do moich. Braliśmy do laboratorium studentów, oni przychodzili, pomagali nam i uczyli się szybciej, niż z książek.

PAP: Jak jest dzisiaj?

M.W.: Po 10 latach mamy sprzęt i zespół, który wywołuje zazdrość u kolegów, którzy przyjeżdżają do nas. Również z Wiednia (śmiech). To jest zupełnie inny poziom niż dawniej. Dziś nie mamy etatów, utrzymujemy się wyłącznie z grantów. Mamy grupę ścisłych współpracowników, specjalizacje, mamy zaplecze. Osiągnęliśmy już ten poziom, w którym możemy zacząć myśleć o nowych projektach.

PAP: Możemy się spodziewać nowych wynalazków?

M.W.: Mamy już swoje plany. Chcę przejść od technik obrazowania i zacząć pracować nad podstawowymi problemami optyki. Mam nadzieję, że to, czym się zajmę, znajdzie zastosowanie np. w telekomunikacji.

PAP: Co jest dla pana największym sukcesem?

M.W.: Sukcesem dla mnie jest to, że powstała infrastruktura. Wydaje mi się, że w Polsce jest coraz lepszy klimat dla nauki i tworzenia nowej rzeczywistości. W nauce ciągle jest wiele niezbadanych ścieżek. Ich eksploracja wymaga wielkiego samozaparcia. To jest jak chodzenie po górach. Jeśli my już pójdziemy w te metaforyczne góry, przetrzemy szlak, to ktoś powinien z tego skorzystać. I może ruszą za nami całe „wycieczki autokarami”. Chciałbym, żeby nasze doświadczenia były zbierane i na ich bazie były zdobywane szczyty przez naszych następców. Ciągle jesteśmy w fazie przejściowej – coś budujemy. Musi w Polsce znaleźć się wielu ludzi, którzy także chcą budować. Nauka nie jest czymś niezbędnym do przeżycia, to jest coś ekskluzywnego. Wartość dodana do społeczeństwa. Mam jednak wrażenie, że społeczeństwo zaczyna zdawać sobie sprawę, że nauka jest potrzebna – aby ewoluować i iść dalej.

***

Dr hab. Maciej Wojtkowski zajmuje się optyką fizyczną oraz zastosowaniami optyki w medycynie. Główną tematyką badań naukowych prowadzonych przez dr. Wojtkowskiego jest tomografia optyczna z użyciem światła częściowo spójnego (ang. Optical Coherence Tomography, skr. OCT). Swoją pracą dr Wojtkowski wniósł znaczący wkład w rozwój metody spektralnej tomografii optycznej OCT (SOCT). Wraz z kolegami z Zespołu Fizyki Medycznej UMK w Toruniu skonstruował pierwsze na świecie urządzenie do przyżyciowego obrazowania siatkówki ludzkiej za pomocą tej techniki. W trakcie swojej kariery akademickiej Maciej Wojtkowski zdobywał doświadczenia w pracy laboratoryjnej pracując na wielu stażach naukowych na Uniwersytecie Wiedeńskim, Uniwersytecie Kent w Canterbury, Massachusetts Institute of Technology w USA i University of Western Australia, Perth, Australia. Obecnie kieruje Zespołem Optycznego Obrazowania Biomedycznego UMK w Toruniu.

Źródło: http://goo.gl/952vgF